sobota, 18 lutego 2017

Od Bevisa c.d Lary

Mężczyźni, leżeli w ciemnej i ciągle, powiększającej się kałuży krwi. Kiedy ona... kiedy to zrobiła? To było tak szybko, ale jednocześnie takie przerażające. Nigdy nie byłem za takim rozwiązaniem spraw. Potrząsnąłem szybko głową, chcąc się obudzić jakby ze złego snu, ale to nic nie poskutkowało. Jeden z leżących na kamiennej posadce kaszlał krwią, ale to tylko kwestia czasu kiedy umrze. Na sali rozniósł się krzyk i płacz, najpewniej panny młodej. Nie dziwię się jej, dość nieszczęśliwe wydarzenie. Rozejrzałem się wokoło, ale nigdzie jej nie było. Wyszła? Najpewniej. Obok kobieta, przeklinała i wyrażała się obelżywie na temat Wiedźminów. Dlaczego ludzie tak ich traktują? Przecież oni... oni są po to by chronić, takich tchórzy jak mi, którzy nie umieją się sami obronić. Należę do tej grupy i raczej nie będę się z tym ukrywać. Wstałem szybko i pognałem ku wyjściu, wpadając na ciemną ulicę. Przy siwym koniu, stała Lara. Poprawiała juki i już miała wsiadać na konia, gdy do niej podbiegłem. Poprawiłem szybko lutnie i lekko dotknąłem jej włosów. Okazały się wyjątkowo miękkie, delikatnie, subtelne, można powiedzieć że zabrakło mi słów by opisać ich w dotyku. "Niczym płatki róż włosy Wiedźminki
Takiż sam się rozpływam nad nimi..."
Zdążyła wsiąść na grzbiet konia, jednak uraczyła mnie swoim ciemnym spojrzeniem.
- Proszę, poczekaj! - powiedziałem, a mój głos można było śmiało porównać do błagalnego tonu, na co ona odpowiedziała tak lodowato, że zimno przeszło przez moje plecy:
- Nie mam zamiaru. Czego ode mnie chcesz mistrzu Bevisie? - popatrzyłem na nią błagalnym spojrzeniem, na co Lara dała gest dłonią, że mogę mówić.
- Cóż, mimo tej nie przyjemnej i zaiste przykrej sytuacji, chciałem spędzić z tobą odrobinę czasu, jeżeli tylko zechcesz i uznasz za właściwe towarzyszenie mi... - od razu wysypał się ze mnie potok słów, typowy dla wszystkich barów. Spojrzała na mnie mnie góry.
"Oczy ciemne jak obsydianu cień,
ogarnął szybko mnie"
- Hm... mogła bym ci poświęcić trochę czasu. Jednakże wolała bym ciche miejsce, jestem zmęczona po dzisiejszym dniu - wymieniła, a jej kaskada brązowych włosów lekko zafalowała, odbijając srebrną poświatę księżyca. Przełknąłem ślinę.
- Oczywiście! Wszystko dla strudzonej trudnościami dnia Wiedźminki! - pokłoniłem się nisko, niczym do króla. Nie widziałem tego, ale poczułem przez moment, że się uśmiechnęła delikatnie, co wywołało u mnie delikatną radość radość tego powodu. Wyprostowałem się i pognałem po mojego karego ogiera. Szybko ją dogoniłem i zaszczycając mnie jej spojrzeniem.
- Więc gdzie jedziemy? - zapytała, gdy wyjechaliśmy z miasta, pozostawiając wielkie bramy za sobą.
- Zobaczysz - odpowiedziałem i posłałem jej ciepły uśmiech.
***
Wjechaliśmy na górę, na której znajdowały się ruiny po punkcie obserwacyjnym, choć tak naprawdę nie wiem jak mógł bym to określić. Widok stamtąd jest wręcz cudowny, idealnie widać całe niebo a na dole, Maribor.
- Gdzie my jedziemy? - zadała Wiedźminka, lekko się niecierpliwiąc. Zaśmiałem się perliście na co rozbawiony odparłem.
- Na księżyc! - Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, chcąc zbadać czy jej towarzysz jest aby całkowicie normalny. Po paru minutach, ujrzałem cel naszej krótkiej podróży. Naszym oczom ukazał się imponujący widok, nawet mimo tego, że są to ruiny. Niektóre kolumny, które wszystko podtrzymywały zachowały się, co dodawało temu miejscu majestatu. Gruz otaczał krąg, który się tu zachował. Zsiadłem z wierzchowca i od razu stanąłem na środku koła.
- Jesteśmy na księżycu! - Zaśmiałem się, rozłożyłem ręce kręcąc się w koło, chcąc by Wiedźminka zwróciła na mnie swoją uwagę. Co poskutkowało. Podeszła, jednocześnie patrząc pod nogi.
- Tak rzeczywiście - przyznała mi rację, na co od razu moje serce zabiło szybciej. Wyjąłem z juk konia koc i rozłożyłem na miejscu gdzie był wyschnięty mech. Pokłoniłem się, pokazując dłonią by Lara usiadła pierwsza, jak i tak uczyniła. Szybko usiadłem obok niej i popatrzyłem w górę. Granatowe niebo było pełne święcących gwiazd, jednak wzrok przykuwał sam księżyc, który obdarowywał nas srebrzystą poświatą, która była pięknie widoczna na włosach mojej towarzyszki. Powietrze było czyste, samo oddychanie sprawiało dużo przyjemności. Delikatny wiaterek muskał nasze policzki a włosy Lary, lekko drgały z każdym podmuchem wiatru. Gwiazdy łączyły się w zgrane konstelacje. Wziąłem do moich dłoni lutnie i spojrzałem na Wiedźminkę.
- Co ty na twój prywatny koncert? - zapytałem się jej, patrząc w brązowe inteligentne oczęta.

Lara? x3

środa, 15 lutego 2017

Od Shireen

Twarz Liliany przybrała kolor dojrzałego pomidora, gdy dziewczyna zaczęła za mną podążać. Nawet nie starała się w żadnym stopniu ukrywać swego zakłopotania, wynikającego ze swych usilnych, desperackich prób wyperswadowania mojej zgody na wypełnienie jej zlecenia. Miałam już dość jej uciążliwego sposobu bycia, lecz próbowałam zachować jeszcze resztki mej cierpliwości i kulturalności. Odwróciłam powoli głowę w jej stronę, wzdychając ostentacyjnie i odgarniając kosmyk blond włosów, który zasłonił widok dostrzegalny jedynie przez moje zdrowe oko. 
- Mogłabyś streścić raz jeszcze, czego ty w ogóle ode mnie oczekujesz? - zapytałam po niedługim namyśle, zaczerpując głęboki oddech w me płuca.
- Andrasto... - Liliana niemalże zawołała głosem przepełnionym nieprzeniknioną nadzieją i wdzięcznością, że w ogóle się do niej odezwałam - ... Otóż... mój brat, Varrik, wyruszył przed dziesięcioma nocami do naszej ciotki, którą, jak wierzę, pamiętasz, prawda?
- Mhm... - mruknęłam, przywołując w myślach obraz tęgiej kobiety w wymyślnej fryzurze i purpurowej sukni. Znałam ją aż za dobrze.
- No i... - ciągnęła dalej młoda dziewczyna, a jej oddech wyraźnie przyspieszył - ... i nie wrócił do tej pory, mimo, że miał już być pięć dni temu. Śmiem przypuszczać, że być może napadli go jacyś zbójcy, a może zgubił drogę? - zmarszczyła brwi w niedyskretnym geście zmartwienia.
- I mam go znaleźć? - dopełniłam z podejrzliwością, patrząc na niej z ukosa.
- Tak! - wykrzyknęła natychmiast - ... Znaczy... Jeżeli byłabyś tak łaskawa...
- Za odpowiednią zapłatą postaram się znaleźć Varrika, droga Lilianko. - odparłam, nie chcąc zbędnie przedłużać konwersacji. 

***

Nie wierzyłam, że podjęłam się tego zlecenia. Ta prosta, wiejska dziewczyna najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że jeżeli jej kochany dorosły braciszek nie wrócił do domu sam, to raczej małe są szanse, że jest jeszcze żyw. No bo nie mógł się zgubić na znanej sobie drodze! Pewnie został zamordowany... albo upity i zamordowany. Albo napadnięty i zamordowany. Albo okradziony i zamordowany.
W każdym razie zamordowany.
Szłam przez szeroką dolinę, usłaną zielonymi drzewami, wysokimi trawami i szczątkami drewnianych domków, zbudowanych niegdyś na niewysokich pagórkach. Widok sprawiał niemałe wrażenie, lecz jednocześnie mógł budzić niepokój. Zdawał się być dziwacznie opuszczony, jakby wymarły.
Me leniwe rozmyślania gwałtownie przerwał przeraźliwy skrzek dochodzący - a jakże - z jakiegoś nieoddalonego ode mnie miejsca. Znałam go aż nader dobrze, więc, nie zwlekając ani sekundy, sięgnęłam po mój miecz i przygotowałam się do ataku. Zza jednej z drewnianych chatek wyskoczył rozwścieczony, agresywny ghul, błyskawicznie ruszając w moją stronę w celu rozszarpania mnie na strzępy. Jednak nie ze mną te numery! Mimo, iż był dość szybki, a ja nie do końca skoncentrowana, wbiłam czym prędzej ostrze mego miecza wprost w jego szyję. Wkrótce po tym, jak stwór wyzionął ducha, usłyszałam więcej podobnych dźwięków, co oznaczało, iż nie był on jedynym mym oponentem w tej grze. Musiało tu być niezłe pobojowisko, skoro tyle ghuli czai się w pobliżu. Wyjęłam kuszę i strzeliłam do następnego potwora zmierzającego w moim kierunku, przebijając jego skórę. Wiedząc, że mam trochę jakby nikłe szanse wobec gromadki stworów, wycofałam się i puściłam biegiem do najbliższej chatki, by się w niej skryć. Wszystkie były opuszczone, więc moja nagła obecność nie powinna nikomu sprawiać problemu.
Tak mi się wydawało - do czasu, aż wpadłam do jednej z nich i, zamknąwszy drzwi, obróciłam się powoli i dostrzegłam młodego, przystojnego mężczyznę na drugim końcu izby. No, fajnie.
- Kim jesteś? - warknęłam, unosząc z powrotem kuszę w jego stronę.

Korin, przystojniaku? 8)
Czy to normalne, że wyobrażam sobie ghule jako takie mini-wersje wendigo? XD

sobota, 11 lutego 2017

Od Lary c.d Bevisa

"Wyjątkowo pracowity dzień" - mruknęłam pod nosem, ściskając łydkami boki siwej klaczy, na której jechałam. Beann'shie cicho zarżała, zastrzygła uszami i ruszyła energicznym kłusem. Wypatrywałam jakiejś karczmy, czegokolwiek, bo moim jedynym marzeniem było wejście do ciepłej wody - długa i bardzo wymagająca walka z gryfem królewskim, z której oczywiście wyszłam zwycięsko, dawała o sobie znać. Kącik moich ust prawie niezauważalnie się uniósł, gdy w oddali usłyszałam śpiew, śmiechy i tupot wielu nóg - musiałam trafić na jakieś wesele, a gdzie wesele, tam tawerna. Na pustej ulicy rozległ się dźwięk kopyt, co chwilę uderzających w kamień i już po paru minutach mogłam zatrzymać się przed budynkiem.
Tak jak myślałam, trafiłam na wesele. Niepostrzeżenie wślizgnęłam się do środka i zajęłam najbardziej oddalony stolik. Upewniłam się, że nikt nie zamierza mi przeszkadzać, po czym wysypałam przed sobą pieniądze, które otrzymałam za ubicie Baby Wodnej i Gryfa Królewskiego. Nie narzekałam - udało mi się zarobić, mogłam więc poszaleć. Gdy zamierzałam wstać, by coś sobie zamówić, mój wzrok przyciągnął mężczyzna, wchodzący z lutnią na scenę. Usiadłam z powrotem, by lepiej przyjrzeć się młodemu bardowi. Och, jak ja ich uwielbiałam. 

**

Schodzącego ze sceny mężczyznę pożegnały gromkie brawa i westchnięcia wyraźnie zauroczonych dziewcząt. Sama panna młoda całkowicie zignorowała swojego męża - wszystko, by tylko dostać się do barda. Zaśmiałam się pod nosem, obserwując rozpaczliwe próby zwrócenia na siebie uwagi. Wszystko na nic, bo blondyn, ku mojemu zdziwieniu, zmierzał w stronę stołu, przy którym siedziałam.
-Witaj piękna nieznajoma - powiedział, przysiadając się do mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie odezwałam się. Spojrzałam tylko na barda, a później na tłum dziewcząt, wpatrujących się w niego jak w obrazek,
- Witaj...Mistrzu Covardzie, tak? - mruknęłam, kątem oka spoglądając na dwóch starszych mężczyzn, wymachujących rękami. Kłócili się, bardzo się kłócili, a to nie wróżyło nic dobrego.
- Dla ciebie Bevis. A ty? Jak się zwiesz? - zapytał, czym zwrócił na siebie moją uwagę. Z powrotem przeniosłam wzrok na niego, w końcu po co miałam przejmować się jakąś kłótnią, w której nie uczestniczyłam.
- Lara z Toussaint, ale może być po prostu Lara - odparłam, posyłając bardowi delikatny uśmiech. Naszą rozmowę przerwał głośny huk. Cała sala ucichła, a wszystkie oczy skierowały się w stronę kłócących się mężczyzn. Jeden z nich leżał na ziemi z twarzą całą we krwi, a wokół nich zebrało się już paru innych, trzymających w rękach miecze i sztylety. Westchnęłam cicho, gdy wstawałam. Nie miałam ochoty się mieszkać, bo byłam zmęczona po całym dniu, ale wiedziałam, że jeśli zacznie się jakaś większa bójka, wyrzucą wszystkich gości, a mnie naprawdę nie chciało się szukać innej tawerny.
- Kobiety się nie mieszają - warknął mężczyzna, trzymający w ręce nieduży topór. Celował w leżącego mężczyznę, którego i tak dręczył agonalne konwulsje. Westchnęłam jeszcze głośniej, bo widocznie nie zauważyli, z kim mają do czynienia.
- Widzicie, co ja mam na plecach? - zapytałam głośno, wskazując kciukiem na dwa miecze, spokojnie czekające w pochwach. Bandyci spojrzeli na mnie, jakbym, co najmniej, oszalała, po czym jeden z nich roześmiał się w głos. - Ludzie, którym odcinam głowy, zwykle się tak nie śmieją.
- Co ty nam możesz zrobić, dziewczynko? - zaśmiał się kolejny, dobywając swojego miecza. Wywróciłam oczami, gdy wszyscy przyjęli pozycję do ataku. Powoli, bez żadnego pośpiechu, wyciągnęłam swoją broń i niedbale ją chwyciłam. Największy z mężczyzn posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, a gdy zauważył, że nie zamierzam rezygnować, przystąpił do ataku. Widziałam gniew i rządzę mordu w jego oczach. Klinga mojego miecza świsnęła, po czym wbiła się prosto w serce bandyty. Padł na kolana, a jego czerwona twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Jednym ruchem wyciągnęłam miecz z ciała, a ono padło bezwładnie. Otarłam głownię broni o ubranie zabitego przeze mnie mężczyzny i spojrzałam na resztę, unosząc brwi. Strach jakby na chwilę ich sparaliżował, ale po paru sekundach rzucili miecze i po prostu uciekli - tak ot jest z tchórzami.
- UCIEKAJ! UCIEKAJ, POTWORZE! NIE CHCEMY CIĘ TU! - zawołała jedna z kobiet, chowających się za stołem. Nawet nie zauważyłam, że wszyscy ludzie jakoś pouciekali. Przecież ja ich broniłam i to za darmo! Powinni być mi wdzięczni, a nie mnie wyrzucać. Westchnęłam cicho, wywróciłam oczami, ale schowałam miecz do pochwy i skierowałam się do wyjścia.
- Dobrze, pójdę, ale uwierzcie mi, że zatęsknicie, gdy gdzieś w okolicy zalęgnie się Gryf Królewski lub jakikolwiek inny potwór - mruknęłam, nie odwracając się. Z podniesioną głową wyszłam i skierowałam się do siwej klaczy, wiernie czekającej na mnie przed karczmą. Zaczęłam przygotowywać ją do dalszej podróży, a kątem oka zauważyłam, że ktoś za mną wyszedł. Jednak zignorowałam to, chciałam po prostu znaleźć się gdzieś, gdzie mogłabym odpocząć i to jak najszybciej.

Bevis?

piątek, 10 lutego 2017

Od Bevisa do Lary

Pocałowałem wyjątkowo urodziwą blondynkę, śpiącą na łóżku po czym opuściłem izbę. Dosiadłem konia i wyruszyłem w kierunku miasta Maribor. Zawsze jest tam coś do roboty, coś takiego czym się zajmuje. Szczerze mówiąc podróż minęło mi zaskakująco szybko - prawdopodobnie dla tego, że myślami ciągle krążyłem nad upojną nocą jaką spędziłem z jakże tą cudowną kobietą. Ofelia co prawda miała jasny kolor włosów, jednak miała jakże piękne atrybuty. Aż wewnętrznie rozlewałem się nad tą myślą.
Nim spostrzegłem byłem już w Mariborze. Czerwone dachy były coraz bardziej widoczne. Piękne wielkie miasto tętniło życiem od samego rana. Na szerokich kamiennych ulicach, zaczynały ustawiać się stragany, przy których kupcy zachęcali do zakupienia ich towaru. Kopyta koni i kamienie wydawały przyjemny dźwięk, żywego i energicznego miasta. Na wysokie budynki, zaczęły wpływać pierwsze blaski słoneczne. Wyglądało to naprawdę pięknie, a ja jak zwykle nie mogłem przestać podziwiać wielkich miast. Mógł by mieszkać w którymś wielkim mieście, jednak moje miłości są rozsiane po całym kraju a przecież każda mnie potrzebuje. Zaprowadziłem mojego towarzysza do stajni, gdzie mógł bezpiecznie wypocząć przed następną podróżą. Nie martwiłem się dzisiejszym noclegiem. Wystarczy, że zapukam w każdej chwili do Aidy, a ona głupia przyjmie zawsze. Nie byłem pewny, czy moja droga Aida ma poklei w głowie, ale jej ciało w sumie to rekompensowało. Tak więc nie zamartwiając się dziś niczym, ruszyłem w miasto.
***
Wieczory okazywały się być piękniejsze niż same ranki w tym zacnym mieście. Pomarańczowe światło zachodzącego słońca, nadawało cudowny odcień budynkom. Mógł bym napisać o tym balladę. Karczmy stają się głośne i wylewa się z nich grubiański śmiech mężczyzn. Od czasu do czasu, pojawiał się też chichot dziewek w nich usługujących. Nagle dostrzegłem wielki tłum ludzi, było przy nich głośno, uśmiech gościł na ich twarzach i panowała wokół nich wszechobecna wesołość. Na samym początku dostrzegłem parę młodą, drobną kobietę o rudych włosach. Praktycznie znikała w ramionach potężnego mężczyzny o szerokich ramionach. Cóż za urokliwa para. Stałem na uboczu, przyglądając się temu miłemu widokowi. Ja jednak na małżeństwo bym się nie nadawał. Po co się tak marnować, skoro wokół siebie mam taką różnorodność? Nagle z tłumu odłączył się starszy mężczyzna i podszedł do nie. Przywitałem go ciepłym uśmiechem i pokłoniłem się niczym do króla.
- Mistrz Covard? - zapytał się gorączkowo i zaniepokojony mężczyzna.
- We własnej osobie, panie...?
- Ademar panie. Mam do pana wielką prośbę... - powiedział, ukradkiem patrząc na oddalający się tłum. Dałem mu znak dłonią, by kontynuował. - Moja córka wzięła przed chwilą ślub i kierowaliśmy się do tawerny gdzie mają się odbyć tańce. Miałem zamówionego barda, lecz ten oszukał mnie wcześniej biorąc pieniądze. Nie zjawił się! Proszę o pomoc, zostanie mistrz sowicie wynagrodzony! - zapewniał mnie mężczyzna. Podniosło mi się lekko ciśnienie o wieści jak jakaś osoba śmie znieważać imię bardów. Cóż, jeżeli będę miał z tego sowite wynagrodzenie to bardzo chętnie. Pomyśleć jeszcze jakie kobiety kryły się w tym tłumie.
- Oczywiście, że pomogę mości Ademar. Ruszajmy więc, bo zabawa ucieknie! - powiedziałem, klepnąłem zachęcająco mężczyznę w ramię. Szybko dogoniliśmy tłum.
***
Każdy był zachwycony gdy zobaczył kto wychodzi na scenę. Nie jakiś przypadkowy bard, ale totalny mistrz! Mistrz Covard we własnej osobie! Przywitały mnie gorące oklaski i rozmarzone westchnienia kobiet. Zdjąłem lutnie z pleców, usiadłem na krześle, na samym środku podwyższenia i zaszczyciłem widownie moim wspaniałym głosem. Śpiewając, patrzyłem na wszystkie kobiety melancholijnie tak by je wzruszyć. Po tym jak zaśpiewałem parę miłosnych ballad, by nawiązać do tej radosnej chwili, na końcu podsumowałem wszystko balladą pt. ''Wieczny Ogień''. Kończąc pieśń, w końcu sali dostrzegłem siedzącą kobietę o lśniących brązowych włosach. Były długie rozpuszczone, które miały podkreślać jej nie zależność. Przez ułamek sekundy skrzyżowaliśmy się spojrzeniami. Skończyłem i opuściłem podest.
Otrzymałem gromkie oklaski i wiele spojrzeń kobiet. Kiedy tłum znowu stał się głośny, szukałem wzrokiem kobiety o pięknych włosach. Nie wiem czemu, ale mam słabość do brunetek. Uważam, że takie kobiety są najpiękniejszymi kobietami. Podszedłem do stołu, przy którym siedziała podczas ballad. Nadal tu była. Usiadłem obok niej, nalewając wina. Spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami. Nie zwróciłem nawet uwagi na medalion wiszący na jej szyj. Totalnie go zignorowałem.
- Witaj piękna nieznajoma... - powiedziałem, przysiadając się do kobiety o czekoladowym kolorze włosów.

Lara? :3 Aww
 

Od Ines


Pogoda psuła się coraz bardziej. Burzowe chmury zaczęły pojawiać się na niebie, otaczając szarością cały świat, co jest przygnębiające. Ines straciła rachubę czasu. Całkiem nie daleko, zaczęły pojawiać się rysy wsi. Wiedźminka, zauważając to, kopnęła trochę mocniej swojego wierzchowca, by przyśpieszył, w rezultacie po chwili byli już praktycznie we wsi. W sumie wyglądała tak jak każde inne. Zmieniło się także od razu powietrze. Można było wyczuć wszystkie odpadki i działalność ludzką, która mieściła się w szambie kilkaset metrów za wsią. Ines czuła na sobie przestraszone oczy, niektórych kmieci. Matki chowały swoje dzieci w domu z przestrachu. Ignorując ten fakt Ines skierowała wałacha w stronę tablicy ogłoszeń.

''Wiedźmina nam od zaraz!
Przebrzydła zaraza nawiedziła cmentarz!
Nagroda wynosi 80 złotych monet!' ~ Sołtys''

Ines, rozejrzała się i skupiła się na najbardziej wyróżniającym się domku. Niestety, wszystkie wyglądały praktycznie tak samo. Podjechała do pierwszego lepszego, gdzie na podwórzu, siedziała stara kobieta.
- Gdzie tu mogę znaleźć sołtysa? - wiedźminka nie otrzymała odpowiedzi. Kobieta patrzyła się na nią z pogardą. - Zadałam pytanie
- Nie rozmawiam z potworami! - niemal krzyknęła. Wstała z trudem i weszła do chaty, zostawiając dziewczynę na koniu samą. Ines bezceremonialnie odwróciła konia i tym razem podjechała do chatki, gdzie otrzymała odpowiedź na pytanie. Sołtys mieszkał na samych obrzeżach, co zdziwiło młodą wiedźminkę, ale to ukryła. Przed chatką bawiła się dwójka dzieci, dziewczynka i starszy od niej chłopczyk. Gdy tylko dostrzegli kobietę na koniu, pognali do wnętrza domku by zawiadomić swoich rodziców - jednocześnie wyręczając Wiedźminkę. Tym razem dzieci już nie wyszły, zaszczycił ją jednak sołtys. Okazał się być niskim mężczyzną, mającym dobre około pięćdziesięciu lat, co zdradzała broda ozdobiona srebrnymi oznaczeniami. Kobieta zeszła z konia stając jak równy z równym z mężczyzną. Odruchowo poprawiła swoje miecze, upewniając się, że je ma. Nagle bez powodu przypomniała jej się rymowana dziecięca o ghulah...
- Oh, pani wiedźmin! Proszę nam dopomóc w potrzebie! - za jąkał się trochę mężczyzna, składając dłonie w błagalnym geście.
- Widziałam ogłoszenie, podobno jakaś ''zaraza nawiedziła cmentarz''. Czy szanowny sołtys mógł by mi przedstawić ową ''zarazę''? - odpowiedziała prosto z mostu, pomijając już wszelkie zwroty grzecznościowe. Pytanie zadała w sumie tylko po to czy upewnić się, czy ma rację. Uważała, że to ghul, więc za chwilę powinno się okazać czy się myli czy jej przeczycie ma racje.
- Szanowna pani, to... coś, zaczęło atakować ludzi. Ale wcześniej rozgrzebywało groby, pożerając nieboszczyków... - znowu jąkał się mężczyzna, co lekko zirytowało wiedźminkę. Jej przypuszczenia sprawdziły się. Miała nadzieję, że jest to tylko jeden ghul. Z jednym nie miała by problemu, gorzej gdyby na cmentarzu była już cała grupka.
'' Chodzą ghule koło drogi, zeżrą ręce, zeżrą nogi, zeżrą ciebie calutkiego, więc uważaj ty, kolego''
Cóż, za ironia losu.
- Proszę mi pokazać gdzie jest to nieszczęsne miejsce... - zażądała, a sołtys tylko kiwnął głową i zaczął prowadzić. Ines, przywiązała swojego wałacha do słupa i ruszyła za mężczyzną.
Po drodze, oceniała różnorodne czynniki. Była zadowolona, że chmury zasłoniły słońce. Nie będą powstawały cienie, które tylko utrudniały jej pracę. Jednakże, bała się, że zacznie padać - był by to znaczący problem i prawdopodobnie musiała by poczekać aż przestanie padać. Ale póki co cieszyła się, brakiem słońca i deszczu.
Kiedy doszli do cmentarza, sołtys szybko odszedł pozostawiając Ines samą. Dostrzegła kilka rozgrzebanych grobów przy których leżały rozszarpane, w połowie zgniłe ciała. Unosił się tu niewyobrażalnie obrzydliwy zapach. Medalion z głową wściekłego kota, zadrżał lekko ostrzegająco. Ze swojej prawej strony usłyszała ghula. Był on najpewniej zajęty pożeraniem kolejnego trupa. Najgorsze w tym plugastwie jest, to, że nieboszczyka pożerają do połowy, zostawiając flaki na wierzchu. Smród, który przyciąga inne ghule. Zrobiła parę kroków w kierunku tego nieprzyjaznego dźwięku, stając w miejscu przyjaznym do walki. Oparła się na lewej nodze, tak jak ją uczono. Złapała za rękojeść srebrnego miecza, a srebrna klinga lśniła czystością. Za chwilę miała być cała w krwi tej zarazy. Takiego samego potwora, jakim jest sama wiedźminka - ale sobie tego nie uświadomiła. Kopnęła kamyk, na co ghul momentalnie pojawił się przed nią. Cały pysk miał umazany w zakrzepłej krwi. Rzucił się na Ines, a ona tylko na to czekała.

***
- Trzeba teraz zakopać te trupy. Byle głęboko - poinformowała wiedźminka, wycierając klingę srebrnego miecza. Spojrzała na sołtysa, którego ogarnęła ulga. Wyciągnęła dłoń po swoją zapłatę. Odebrała ją i policzyła.
- Nie zgadza się. Brakuje sześciu monet - zwróciła się do sołtysa, który spuścił skruszony głowę.
- Przepraszam pani wiedźmin... ale te sześć monet wydałem na lekarstwa dla córki, która tydzień temu była chora! - powiedział przerażony sołtys, tłumacząc się nie poradnie. Ines postanowiła to wykorzystać.
- Cóż, jeżeli tak się sprawa trzyma, chciała bym byś zapewnił mi nocleg na tą noc. Wydaje mi się, że to dobry układ - odpowiedziała chłodno. Sołtys podniósł głowę i zgodził się. Jednakże Ines, miała zamiar jeszcze wstąpić do tawerny, napić się piwa. Była rada, że chociaż ma świadomość, że nie będzie spała pod gołym niebem.
***
Jedna sama siedziała przy stole. Atmosfera była rozluźniona i raczej nikt nie zwracał na nią uwagi... do czasu. Do tawerny weszło trzech rycerzy, Temerii, jeżeli się nie myliła. Cała izba momentalnie ucichła, ale powoli wracała do swojego pierwotnego gwaru chcąc zapomnieć o tych niespodziewanych gości. Ich wzrok skupił się na plecach Ines.
- Cóż, to za wojak..? Oh, to kobieta! - zaczął jeden. Czuła ich wzrok na swoich plecach, gdzie były miecze.
- Wiedźminka...? O to ta zaraza! Na co ci te miecze? - zadrwił kolejny. Ines tylko wzięła kolejnego łyka zimnego piwa. Milczała. - Odpowiedź! - krzyknął wyraźnie rozdrażniony Temerczyk, za nie udzielenie odpowiedzi.

- Jeden na potwory, a drugi... także na potwory, ale takie jak wy - wycedziła. Ogarniała już wściekłość, która z każdym ich słowem i śmiechem wzrastała. Wstała powoli, sięgając do rękojeści stalowego miecza. Nie chciała im nic zrobić... tylko uspokoić tych panów...
Nagle poczuła jak na jej ramieniu pojawia się silna dłoń.
- Panowie rycerze, lepiej niech znajdą sobie swoje miejsce. Kto by tu widział, zaczepiać kobietę? - wycedził męski głos koło jej głowy. Zrezygnowana usiadła, kierując wzrok na mężczyznę, który ją uspokoił. Temerczycy, odeszli i usiedli w najdalszym sole do niej.

Ktoś? Jakiś wybawca? xd

Nowa postać!


Powitajmy nową wiedźminkę ze szkoły Kota, Ines!

Nowa postać!


Powitajmy nowego barda, Bevisa!

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.