sobota, 11 lutego 2017

Od Lary c.d Bevisa

"Wyjątkowo pracowity dzień" - mruknęłam pod nosem, ściskając łydkami boki siwej klaczy, na której jechałam. Beann'shie cicho zarżała, zastrzygła uszami i ruszyła energicznym kłusem. Wypatrywałam jakiejś karczmy, czegokolwiek, bo moim jedynym marzeniem było wejście do ciepłej wody - długa i bardzo wymagająca walka z gryfem królewskim, z której oczywiście wyszłam zwycięsko, dawała o sobie znać. Kącik moich ust prawie niezauważalnie się uniósł, gdy w oddali usłyszałam śpiew, śmiechy i tupot wielu nóg - musiałam trafić na jakieś wesele, a gdzie wesele, tam tawerna. Na pustej ulicy rozległ się dźwięk kopyt, co chwilę uderzających w kamień i już po paru minutach mogłam zatrzymać się przed budynkiem.
Tak jak myślałam, trafiłam na wesele. Niepostrzeżenie wślizgnęłam się do środka i zajęłam najbardziej oddalony stolik. Upewniłam się, że nikt nie zamierza mi przeszkadzać, po czym wysypałam przed sobą pieniądze, które otrzymałam za ubicie Baby Wodnej i Gryfa Królewskiego. Nie narzekałam - udało mi się zarobić, mogłam więc poszaleć. Gdy zamierzałam wstać, by coś sobie zamówić, mój wzrok przyciągnął mężczyzna, wchodzący z lutnią na scenę. Usiadłam z powrotem, by lepiej przyjrzeć się młodemu bardowi. Och, jak ja ich uwielbiałam. 

**

Schodzącego ze sceny mężczyznę pożegnały gromkie brawa i westchnięcia wyraźnie zauroczonych dziewcząt. Sama panna młoda całkowicie zignorowała swojego męża - wszystko, by tylko dostać się do barda. Zaśmiałam się pod nosem, obserwując rozpaczliwe próby zwrócenia na siebie uwagi. Wszystko na nic, bo blondyn, ku mojemu zdziwieniu, zmierzał w stronę stołu, przy którym siedziałam.
-Witaj piękna nieznajoma - powiedział, przysiadając się do mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie odezwałam się. Spojrzałam tylko na barda, a później na tłum dziewcząt, wpatrujących się w niego jak w obrazek,
- Witaj...Mistrzu Covardzie, tak? - mruknęłam, kątem oka spoglądając na dwóch starszych mężczyzn, wymachujących rękami. Kłócili się, bardzo się kłócili, a to nie wróżyło nic dobrego.
- Dla ciebie Bevis. A ty? Jak się zwiesz? - zapytał, czym zwrócił na siebie moją uwagę. Z powrotem przeniosłam wzrok na niego, w końcu po co miałam przejmować się jakąś kłótnią, w której nie uczestniczyłam.
- Lara z Toussaint, ale może być po prostu Lara - odparłam, posyłając bardowi delikatny uśmiech. Naszą rozmowę przerwał głośny huk. Cała sala ucichła, a wszystkie oczy skierowały się w stronę kłócących się mężczyzn. Jeden z nich leżał na ziemi z twarzą całą we krwi, a wokół nich zebrało się już paru innych, trzymających w rękach miecze i sztylety. Westchnęłam cicho, gdy wstawałam. Nie miałam ochoty się mieszkać, bo byłam zmęczona po całym dniu, ale wiedziałam, że jeśli zacznie się jakaś większa bójka, wyrzucą wszystkich gości, a mnie naprawdę nie chciało się szukać innej tawerny.
- Kobiety się nie mieszają - warknął mężczyzna, trzymający w ręce nieduży topór. Celował w leżącego mężczyznę, którego i tak dręczył agonalne konwulsje. Westchnęłam jeszcze głośniej, bo widocznie nie zauważyli, z kim mają do czynienia.
- Widzicie, co ja mam na plecach? - zapytałam głośno, wskazując kciukiem na dwa miecze, spokojnie czekające w pochwach. Bandyci spojrzeli na mnie, jakbym, co najmniej, oszalała, po czym jeden z nich roześmiał się w głos. - Ludzie, którym odcinam głowy, zwykle się tak nie śmieją.
- Co ty nam możesz zrobić, dziewczynko? - zaśmiał się kolejny, dobywając swojego miecza. Wywróciłam oczami, gdy wszyscy przyjęli pozycję do ataku. Powoli, bez żadnego pośpiechu, wyciągnęłam swoją broń i niedbale ją chwyciłam. Największy z mężczyzn posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, a gdy zauważył, że nie zamierzam rezygnować, przystąpił do ataku. Widziałam gniew i rządzę mordu w jego oczach. Klinga mojego miecza świsnęła, po czym wbiła się prosto w serce bandyty. Padł na kolana, a jego czerwona twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Jednym ruchem wyciągnęłam miecz z ciała, a ono padło bezwładnie. Otarłam głownię broni o ubranie zabitego przeze mnie mężczyzny i spojrzałam na resztę, unosząc brwi. Strach jakby na chwilę ich sparaliżował, ale po paru sekundach rzucili miecze i po prostu uciekli - tak ot jest z tchórzami.
- UCIEKAJ! UCIEKAJ, POTWORZE! NIE CHCEMY CIĘ TU! - zawołała jedna z kobiet, chowających się za stołem. Nawet nie zauważyłam, że wszyscy ludzie jakoś pouciekali. Przecież ja ich broniłam i to za darmo! Powinni być mi wdzięczni, a nie mnie wyrzucać. Westchnęłam cicho, wywróciłam oczami, ale schowałam miecz do pochwy i skierowałam się do wyjścia.
- Dobrze, pójdę, ale uwierzcie mi, że zatęsknicie, gdy gdzieś w okolicy zalęgnie się Gryf Królewski lub jakikolwiek inny potwór - mruknęłam, nie odwracając się. Z podniesioną głową wyszłam i skierowałam się do siwej klaczy, wiernie czekającej na mnie przed karczmą. Zaczęłam przygotowywać ją do dalszej podróży, a kątem oka zauważyłam, że ktoś za mną wyszedł. Jednak zignorowałam to, chciałam po prostu znaleźć się gdzieś, gdzie mogłabym odpocząć i to jak najszybciej.

Bevis?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.